Ja pierdolę, anony. Słuchajcie, wracam sobie wczoraj z kucbazy do domu, nie? Przebijam się przez te korki poza Wro, wparowuję na chatę, opór głodny, więc od razu, jako główny ośrodek intelektu i zarobku tego gospodarstwa domowego, wypalam "CO NA OBIAD MATKA" i uwalam się za stołem w jadalnianym. Ona już taka cała zasępiona, no, dnia za dobrego to ewidentnie nie ma, widać, że moja obecność napawała ją niemałym stresem, no ale tak już musi być, kiedy się trzyma odpowiednich ludzi krótko. I jak ci mają powody się stresować. No a dzisiaj, to już, kurwa, było przegięcie. Otóż odpowiedź na moje prozaiczne, ale jakże istotne pytanie, zabrzmiała: "kluski śląskie". Zatem od razu przystępuję do procedury wyjaśniawczej, bo chyba przyznacie mi rację, że jeśli się migruje do aglomeracji tak poważnej śląskiej metropolii, jak spuścizna księcia Wrocisława, z jakiejś kurwa Polski B, gdzie psy chujami piją kwas, to nie można dostąpić zaszczytu, jakim jest kultywowanie śląskiego dobyt...